To nie jest gotowanie, to nie jest kuchnia, to nie jest danie. To zestawienie. I już. Wędzone ryby, ser i szczypiorek – to przepis na pastę, który każdy zna. Jeden ze smaków dzieciństwa. Ale podany nonszalancko. Bez pruderii.
Bardzo dobry, mocno schłodzony lager wypełni to danie słodową łagodnością, niezbędną w degustowaniu wędzonych szprotów. Tu nie ma mowy o jakimkolwiek cienkuszu. To musi być lager z górnej półki.
Składniki:
– dobry biały ser (oprócz sera z Kocianowa dobry jest „Kniaź” z Białogardu)
– szproty łotewskie wędzone i w oliwie
– szczypiorek
– ewentualnie chleb z grilla
Przygotowanie:
To trochę jakby antygotowanie. Na ser wysypujemy całe szproty i posypujemy szczypiorkiem. To wszystko. Istotą tego dania jest jakość składników. I pewna nonszalancja podania.
Podajemy jak przystawkę lub jak kanapkę.
Byliśmy z Moniką i dziećmi w doskonałym hotelu przy placu Vendôme w Paryżu. Konsjerż, zapytany o restaurację, zaproponował coś w muzeum sztuki japońskiej. Restauracja nie miała nazwy ani wejścia. Trzeba było być stałym bywalcem lub wejść z kimś, kto wie co i jak. Jakoś jednak weszliśmy, co było zaiste cudem, jakoś dostaliśmy stolik, co już wykracza poza zwykły cud, i jakoś zamówiliśmy jedzenie, co też nie było łatwe, bo kelnerzy mówili tylko po francusku. W końcu przyszło danie: Zrób To Sam. Takie tam były nazwy. Składało się z puszki ze szprotami, kromki chleba, masła, szczypiorku oraz instrukcji, jak zrobić z tego kanapkę. Ta instrukcja okazała się w tym wszystkim najłatwiejsza. Tak właśnie wkroczyliśmy w epokę dekonstrukcji w kuchni.