Słucham Boba Dylana tylko nad Jacznem w wykonaniu mojego sąsiada, bardzo zdolnego muzyka. Podobały mi się jacznieńskie brzmienia, ale nie sięgnąłem po oryginał. Inna rzecz, że sąsiad gra często, więc trochę się nasłuchałem przez te wszystkie lata i wakacje.
I nagle Nobel.
Cóż, przeczytałem teraz trochę jego piosenek, ale nie za dużo, przyznaję. To świetne piosenki i teksty, jakich próżno szukać w dzisiejszej muzyce. Ale Nobel?
Cóż po poecie w czasie marnym? Tak marnym, że Dylan jest poezją epoki?