Nie ma w Polsce, a i poza nią też nie widziałem, drugiego takiego reżysera jak Krystian Lupa. Ani Warlikowski, ani tym bardziej Jarzyna czy Klata nie sięgają w te rejony. Jedynie może Opryński w „Punkcie Zero” dokonał czegoś porównywalnego, choć teatr w Polsce jest na niezwykłym poziomie i wystawia wiele wybitnych przedstawień.
„Proces” Lupy to przedstawienie znakomite, gdyż jest w nim niezwykła realność tego, co się wydarza z jednoczesną grozą jakiegoś podziemnego nurtu przedstawienia, który pcha nas w przestwór, w jakąś bezdenność.
Nikt nie potrafi tak kreować substancji scen jak Lupa. Tworzywo teatralne, czyli znakomici aktorzy, porywające pięknem scenografie, muzyka i światło są w całości co do kropli użyte do uobecniania realnego. Tu nic nie zostaje z materii teatru, cała jest zużyta na rzecz sceny. Jan Kott mawiał, że kto nie zasnął na przedstawieniu, ten go nie zrozumiał. Coś w tym jest w sensie, że musi się poniekąd wyjść z teatru, teatr znika, zostaje, jak we śnie. „Proces” jest w nas, nas dotyczy, to nasz Proces.