Mariusz Treliński wystawił „Halkę” Moniuszki. Już to samo w sobie jest rewolucyjnym zastawieniem i niejako samo z siebie przekształca „Halkę” w coś innego. Zdarzyło się coś więcej: halka była rekwizytem w każdym przedstawieniu Mariusza, jako stały archetyp kobiety, opuszczonej, wyrzuconej z orbity życia.
I teraz ta halka stała się Halką. Upodmiotowioną nie tylko przez imię głównej bohaterki, ale przede wszystkim przez nierealistyczne odczytanie jej postaci. Halka stała się więc kobietą, być może pierwszą kobietą w świecie Trelińskiego. Nie lalka, nie prostytutka i nie kokota, ale kobieta.
W ten sposób zostały w cień zepchnięte i Jolanta i Madame Butterfly i Izolda, a nawet większość bohaterów męskich z oper Trelińskiego. W kosmosie jego teatru nastąpiła transgresja i pewnie już wszystkie kolejne przedstawienia będą już inne. Być może scena poronienia jest owym krokiem w kosmos realizmu.
A poza tym, jak zwykle perfekcyjne, przedstawienie całego zespołu z Kudliczką i Wygodą na czele. Świetne też cztery główne postacie w tym debiutująca w tak znaczącej roli Maria Stasiak.