To zdumiewające, że ktoś może czuć się urażony tym przedstawieniem. Doprawdy, trzeba być idiotą i kołtunem, aby tak to odebrać. To teatr w konwencji buntu, jak teatry studenckie z lat 70., pełen przy tym autoironii i dystansu. Grający konwencjami, bawiący się sobą. Gdy widziałem jakichś protestujących na korytarzach, to byłem zdumiony i jedyne, co ich tłumaczy to to, że nie widzieli spektaklu.
A jest on niebywale śmieszny. Momentami poetycki. Dramatyczny. Ale nie antyreligijny. Jeśli już to antykościelny.
Prawicowi publicyści i politycy oburzają się na sterczącego penisa papieża. A co, że niby papieżowi nigdy nie sterczał? Szokuje ich nie spalenie dzieci księdza i kobiety ze wsi na stosie, co zapisał Wyspiański, a seks papieża!
I właśnie o tej hipokryzji i kołtuństwie jest to przedstawienie. Tu religia, Kościół czy papież to tylko sposoby dobrania się do polskiej hipokryzji, a nie walka z religią. Jednocześnie reżyser sprawnie wprowadził do przedstawienia oświadczenia, które skutecznie bronią go w sądzie. Tak więc nawet jeśli prokuratura się wygłupi to sąd nie skarze.