Gra komputerowa oparta jest o pewną umowę – zabijania i w ogóle przeżywania nie traktujemy jako realnych, więc możemy ich doświadczać bez ograniczeń i zahamowań. Dopóty, dopóki kamera nie pokaże naszych emocji z bliska. Emocji w sumie niedozwolonych. Emocji na całego, dzikich.
Garbaczewski pokazuje świat biednych robotników z kopalni jak świat gry komputerowej. Gry w wyzysk. Dozwolone są zwolnienia, wymuszony seks, głód, bicie. Nagrodą za przejście jest kromka chleba.
I kiedy wydaje się, że z tego konsekwentnego świata emotikonów już nie wyjdziemy, to bohater wypada z gry i przechodzi do inwokacji. Zamiast na jakiejś górze jest przed widownią i przed grą. Jest poirytowanym graczem, który musi przestać grać. Jego inwokacja jest sporem ze światem bogów komputerowych.
Znakomita scenografia i kostiumy Blaszki dają efekt kluczowy w transowym przeżyciu, w wyjściu z siebie. Przez chwilę rozumiemy co to znaczy realność. I jak bardzo świat początkującego kapitalizmu opisany przez Zolę jest światem zaprojektowanym jak gra komputerowa, ale dla właścicieli kopalń, a robotnicy są jak żetony w grze.
Garbaczewski zawsze jest inny. Zawsze ma przynajmniej kilka genialnych scen, ale czasem – jak teraz – jest po prostu cały znakomity.


