Lubię zasnąć na przedstawieniach teatralnych. I podzielam opinię Jana Kotta, że kto nie zaśnie na przedstawieniu ten go nie zrozumie. Bo sen w spektaklu jest zupełnie innym snem niż sen w łóżku, w mieszkaniu.
Sen w teatrze jest przygotowany przez główne wektory przedstawienia, które budują jego aurę, czyli system tajemniczych powiązań. W jakimś sensie dopiero zasypiając w trakcie przedstawienia uwalniamy wyobraźnię od uprzedzeń, z jakimi żyjemy na co dzień i od zawsze i z jakimi przychodzimy na przedstawienie. Wysiłek jaki musimy wykonać na jawie, aby odkryć aurę przedstawienia jest tak ogromny, że dla większości z nas nieosiągalny. Musimy zdać się na ukryte siły tkwiące w śnie, która łączy zasadnicze pokrewieństwo z teatrem i podstawami wyobraźni. Wówczas nasza osoba niejako przedostaje się na drugą stronę mechanizmu, za to, co ukryte przed rozumem i zanurzając się w tę inną rzeczywistość przenika aurą. Wtedy powrót do przedstawienia jest jak zanurkowanie do tego samego jeziora; czujemy, że wszystko rozumiemy i że wszystko jest jasne. Jesteśmy w dobrze znanym miejscu, gdzie czekają nas tajemnice.
U Lupy to niejako naturalne i pewnie świadome, albowiem spektakle trwają, jak wiadomo, po sześć i więcej godzin. Tak więc zasypiając w drugiej lub czwartej godzinie na godzinę, a nawet na półtorej, wpadając w taki sen, który jest jak półsen, jak śnienie, z łatwością przechodzimy na drugą stronę. Jak niezwykłe jest wówczas przebudzenie. Ile w tym czystej radości tworzenia, dziecinnego zachwytu i młodzieńczego entuzjazmu dla sztuki. Jasno wówczas widzimy ukryty kryształ świata i jego blask.
Co więcej, u Lupy zasnąć można już dosłownie po chwili, bowiem gęstość jego scen zawiera w sobie już od pierwszej minuty całość. Zdumiewające jest, że budząc się po godzinie jakby zna się wszystkie zdarzenia, cały przebieg akcji. W zasadzie to jedyne kryterium odróżniające wielkiego artystę od reszty.