Royal Mansour
Ta rezydencja króla została zamieniona w luksusowy hotel, pozostając własnością króla. Składa się wyłącznie z riadów, czyli tradycyjnych domów marokańskich z otwartym dachem patio i ograniczoną ilością zewnętrznych okien. Nawet recepcja hotelu jest riadem, restauracja jest w riadzie i każdy budynek na terenie rezydencji. Domy są wysokie i mają po 12 metrów wysokości, a na dachach tarasy do opalania i odpoczynku z małymi basenami do odświeżenia się.
A wszystko to jest zanurzone w ogrodzie wypełnionym kilkusetletnimi drzewami oliwnymi, pomarańczami, ogromnymi klombami ziół, strumieniami, źródłami, fontannami, placykami obsadzonymi palmami i kwiatami. Hotel wręcz tonie w zieleni i kolorach. Wśród tych niezwykłych form znajduje się restauracja tak skomponowana, że się prawie nie widzi innych ludzi.
Każdy dom ma swojego opiekuna, który pomaga gościom we wszystkim. Etykieta pracujących tu ludzi jest iście dworska. Uprzejmość, kultura osobista, uważność i skłonność do pomocy jest niesamowita, a przy tym dyskretna i wręcz niewidoczna. Codzienna zmiana kwiatów, zapachów i różnego rodzaju propozycje napojów parzonych na miejscu wraz z wewnętrzną fontanną i strumieniem powodują właściwie wrażenie przebywania na królewskim dworze. Domy te są tak pieczołowicie udekorowane jak dla króla właśnie. Na ścianach stiuki, snycerka, kamienie, malowane sufity, inkrustowane meble, mozaiki bizantyjskie, nieprawdopodobnej wielości i urody lampy. Nic dziwnego, że uważany jest za najlepszy w Afryce. Stanowi jakby wizytówkę państwa, więc niczego tu się gościom nie żałuje.
Mimo że hotel jest bardzo drogi to nie wiem czy jest opłacalny, bo aż trudno uwierzyć, że ta ilość osób wszędzie i do wszystkiego (stolik w restauracji obsługuje pięć osób!) da się skalkulować jakoś nawet w tych ogromnych cenach. Wszystkie drzwi i bramy, a są ich setki, mają swoich szykownie ubranych portierów. Wynik finansowy to jest coś, co dla króla nie jest istotne, bo hotel ma rozsławiać kraj i tylko to się tu liczy. Jest tu też ponoć najdroższy dom do wynajęcia w Afryce, a może i na świecie, w którym zazwyczaj zatrzymują się głowy państw, prezydenci i królowie. Dziennie taki dom kosztuje 30 tys. euro. Spotkałem wprawdzie droższe oferty, ale bez wątpienia ta jest w czołówce.
Royal Mansour jest wspaniałą rezydencją, choć dla demokratycznego świata trochę za wystawną. Jest to jednak doświadczenie warte tych pieniędzy. Nie nowobogackie i nie blaze. Pozwala gościom doznać świata niedzisiejszego, ale wciąż realnego; dawnego świata pałaców Wschodu i ich realnego życia. I to, co jest najbardziej niezwykle to właśnie ta realność dawnego życia i jego formy.