Kiedy po raz pierwszy usłyszałem słowo „mszary”, na wykładzie profesora Wodzińskiego w Lublinie, to choć go nie znałem, od razu polubiłem i chciałem natychmiast jechać do Schwarzwaldu zobaczyć mszary.
Torfowisko wysokie, czyli mszary własnie, na szczęście można zobaczyć w kraju. I choć zima nie jest idealna, bo niewiele widać, to jednak wczoraj, zostawiwszy dzieci z instruktorem jazdy na nartach, udałem się na mszary w Zieleńcu.
Mnie, podobnie jak bagna Biebrzy, nawet zimą zachwycają. I nie tylko dlatego, że po takich mszarach własnie chodził Heidegger z Cellanem podczas najsłynniejszego chyba spotkania w XX wieku. Swoją drogą ponoć nie padło tam żadne zdanie między nimi.
Ale w mszarach jest coś, niezależnie od tego kto po nich chodził. Właśnie jest w nich pewna niemozliwość chodzenia. Jeśli nie ma sztucznych grobli to chodzenie jest wykluczone. O ile nie potrafi się samego siebie wyciągnąć za głowę.
Tak właśnie: tego nie można przejść. Chyba to tak urzeka.