Zobaczyłem ten film dopiero teraz, kilka dni temu, a więc wiele miesięcy po premierze. Coś mnie zniechęcało do pójścia do kina, mimo entuzjastycznych opinii przyjaciół. Nigdy nie byłem także szczególnym zwolennikiem malarstwa Beksińskiego.
Film jest jednak znakomity. Seweryn rzeczywiście zagrał rolę życia. Ale to mówią wszyscy. Jest to jednak coś więcej. To pewien rodzaj mistrzostwa warsztatu. Film trzyma w napięciu, ale pozostaje tajemnica i brak odpowiedzi na pytanie co się właściwie stało.
Jakiś niezwykły klucz kobiecości, pradawny. Dwie matki leżące jak mojry w oddzielnych pokojach jednego mieszkania obok pracowni twórcy. Śmierć jest tu uwolnieniem z okrucieństwa wyobraźni i one jakby czuwają nad tym, aby śmierć była możliwa, obecna jako rozwiązanie.
Żona artysty jest taką prządką codzienności, snującą pajęczynę codzienności, żeby się nie wypełniło, ale i tak się wypełni.
Syn artysty stoi w przestworzach tego okrucieństwa i nie potrafi tam wytrzymać. Rzuca nim jak łódką na oceanie w czasie sztormu. Od początku wiemy, że woda go pochłonie, czemu kibicuje ojciec, bo wie, że wówczas mniej się cierpi.
I sam artysta w jakimś uścisku Erosa, okrucieństwa i śmierci.
Film wolny od kwestii polskości, uniwersalny, zdyscyplinowany, ważny.