Przerażająca była aktualność tekstu Berharda. Jakby to było nie o odradzającym się faszyzmie Austrii lat osiemdziesiątych, ale dziś o Polsce. Obecni na sali Amerykanie odczytywali to jako tekst o Ameryce. Litwini o Litwie. W tym sensie temu spektaklowi przydarzyło się drugie życie, pewnie nieoczekiwane przez twórcę – Krystiana Lupę. Życie społeczne, polityczne.
A przecież paradoksalnie ta twórczość jest w całkowitej opozycji do teatru zaangażowanego. To teatr – teatr, sztuka sama w sobie. Czas jest rzeczywisty, nie ma ról, są osoby. To powoduje słynne dłużyzny Lupy, ale bez tego nie jest możliwe uobecnienie. Scenografia, światło, muzyka nie są użyte jak dźwignie do materii teatralnej. Do skrótu, gestu, metafory. Tu wszystko jest rzeczywiste, rzeczywiste jak ze snu. Obecność tych postaci jest jakaś nachalna wręcz. To wyjście z teatru, aby znów znaleźć się w teatrze.