Tak jak wszyscy (z wyjątkiem tych 30% Polaków, którzy uważają, że prezydent Andrzej Duda jest samodzielnym politykiem) cieszę się, że Maryla Rodowicz, Kayah, Nosowska i wielu innych zrezygnowało z występu w Opolu (i zarazem zaryzykowało swe życie estradowe) w związku z próbą cenzury przez Jacka Kurskiego i TVP.
Emocje są silne i zawsze są pierwsze, kiedy jednak przychodzi chwila refleksji to zadaje się pytanie: czy rzeczywiście warto i czy skutki nie będą gorsze niż zgniły nawet kompromis? Festiwal w Opolu odbędzie się tylko na warunkach Kurskiego: disco polo, kabarety z Pietrzakiem i Wolskim oraz chóry maryjno-rydzykowe, tudzież chłopcy od Antoniego, czyli MON Band Boys. I tak przez kolejne lata, że aż trudno będzie za 3 lata uratować i odbudować Opole.
Może jednak lepiej byłoby, choć to moralnie trudne, iść na pewne kompromisy, ratować instytucje i nie pozwolić na ich całkowite zniszczenie? Gdyby na przykład Maryla Rodowicz zaprosiła na scenę Kayah wbrew oczekiwaniom władzy, to wprawdzie za rok cenzura byłaby większa, ale to ośmieliłoby ludzi do buntu i zawsze przynajmniej jeden festiwal uratowany. Albo gdyby kolejni artyści dedykowali utwór jakimś tym właśnie ocenzurowanym? Czy nie byłoby to bardziej skuteczne? A nawet gdyby nie było żadnego protestu, a festiwal miał normalne ramy, czyli z ograniczonym repertuarem IV RP, czy to nie byłoby lepsze?
Tak oto w mikro skali wraca do nas lekcja z Powstania. Przy wszystkich różnicach skali, jak widać w głowach naszych się niestety wiele nie zmieniło.