Dzień trzeci – Biennale. Wieczna wystawa
Już drugiego dnia pobytu, a czasem pierwszego, a na pewno trzeciego coś oglądamy. Oczywiście zawsze nowe wystawy związane lub nie z Biennale, a jest ich mnóstwo i trudno, by tydzień wystarczył na właściwą selekcję. Jest więc zawsze spór o to co oglądamy i jak, w jakiej kolejności. Z biegiem lat staje się to coraz mniej istotne. Najważniejsze jest to bujanie się na łódkach pomiędzy oglądaniem poszczególnych wystaw i takie zacieranie granicy pomiędzy tym co realne, a co wyobrażone.
Genialność tej koncepcji wystawy, wystawy rozproszonej, wynika z tego, że konieczne przerwy na przemieszczanie pomiędzy miejscami, a często wyspami powoduje fantastyczny oddech, wyjście z poprzedniego przeżycia i czystą głowę, ukołysaną falami. I tak dociera się do kolejnego miejsca, jakby to było pierwsze w tym dniu.
Wychodząc z wystawy na San Giorgio Maggiore czy Giudecce wychodzi się na obraz, na nietypowy widok laguny, ujęty z innej perspektywy. To zawsze jest bardzo orzeźwiające i podniecające. Stąd chyba ta adrenalina i uczucie braku zmęczenia. Często jest też tak, że wystawy są tak zrobione, że są „wciągnięte” w otoczenie, współgrają z tym, co poza wystawą i to zwrotnie zmienia sens wystawy. Ta gra tego, co wystawione, a co się samo wystawia jest jak film akcji, jak serial z zagadką. Pamiętam taką wystawę sprzed lat na San Giorgio Maggiore, gdzie prezentowano nowoczesne kaplice i one wprost wchłaniały otoczenie, morze, ruch łódek.
Trudno jednak nie powracać, prawie za każdym razem, do miejsc stałych wystaw jak w Akademii czy Peggy Guggenheim. W Akademii wystarczy zobaczyć Giorgione czy Belliniego i nie ma sensu oglądać więcej. Te obrazy są tak silne, że jest się po tym jak uderzony. Ale zawsze tam, do tych miejsc, do jednego lub kilku obrazów zaglądamy. Prawie zawsze.
Wspaniałymi przeżyciami są też wciąż odkrywane nowe miejsca, w których się nie było, albo się było, ale wiele (dziesięć i więcej) lat temu i już się nie pamięta. Jest też mnóstwo miejsc, które się wprawdzie widziało, ale wraz z innymi oglądanymi tego dnia obrazami i teraz obejrzane, ale z innymi niż poprzednio dają zupełnie nowe przeżycia. Z tymi dziełami sztuki jest też trochę tak jak z winem: ich odbiór zależy od pogody, pory roku, samopoczucia i towarzystwa.
Z każdą godziną oglądania sam staję się coraz mniej widoczny. Zaczynam należeć do tego obrazu jakim jest Wenecja w całości, ze wszystkimi, którzy tu przybyli i na zawsze zamienili się w nią. W Wenecję.


