Jarosław Kaczyński nigdy nie zaakceptował Andrzeja Dudy jako prezydenta. Bawił się nim na początku jak kot myszką, bo wiedział jak to wkurza dawny obóz władzy z przegranym Komorowskim i Kopacz. Ale narastała w nim wściekłość, że taki nikt jest prezydentem RP, a nie on – Jarosław. Więcej – niż brat Lecha. Dla Kaczyńskiego Duda w jakimś sensie profanował pamięć po Lechu i tylko satysfakcja z upokorzenia Komorowskiego powstrzymywała go od wybuchu. Ale ostentacyjnie gardził Dudą.
Sprawa poniżania jako motywu postępowania jest niebywale opisana w książkach Dostojewskiego, ale jest mechanizmem każdej władzy. Nagle Duda się przemógł, bo poniżanie ma swoją granicę, której przekroczenie jest zarzewiem buntu. Teraz trzeba pamiętać, że wielu poniżonych kibicuje Dudzie. I trzeba też pamiętać, że Duda bynajmniej nie z powodu obrony demokracji zrobił to co zrobił, ale w wyniku poniżania go jako prezydenta. Co, jak wiemy, on ogromnie cały czas przeżywał.
Duda zniszczył Trybunał Konstytucyjny i za parę miesięcy zniszczy Sąd Najwyższy, ale już z pozycji gry o siebie i o władzę. Może też być tak, że wie więcej o sytuacji i zdrowiu Kaczyńskiego niż reszta. I wiedział, że teraz albo nigdy. Jego zachowanie to przede wszystkim akt przeciwko Ziobrze w wadze o schedę po Kaczyńskim.
Partia Andrzeja Dudy, jeśli powstanie, mogłaby dziś liczyć na większe poparcie od PiS-u Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza. I to wiedzą wszyscy.