Spadający ze stu metrów wodospad tworzy silny wiatr, falę, bryzę, która bardzo utrudnia podejście pod samą wodę. Dochodząc do niego traci się dech i jakby trzeba się zmagać z nim – siłować. To jest doświadczenie bardzo terapeutyczne. Jak każde przyduszenie skutkuje euforią. Organizm chce żyć.
Wybraliśmy się do takiego wodospadu w okolicach Kazbeku. Jest tam wiele miejsc na takie krótsze lub dłuższe wypady. Podejście to zaledwie pół godziny. Na wysokości ok. 1800 metrów jest ten wodospad. Po drodze, słuchając łoskotu strumienia, obserwowaliśmy kwiaty, krzewy i drzewa. Roślinność z Kaukazu jest taka sama jak w Polsce. I jeśli coś decyduje czy to wciąż Europa to właśnie wspólna z północną Europą flora. Zdumiewającej urody konwalie królewskie. Rzadkie w Polsce, ale występujące przecież. Te rośliny na Kaukazie są bardziej dorodne niż ich polscy kuzyni; większe, pełniejsze. Jednak poczucie, że jestem w Polsce jest niesamowite. Kaliny, świerki, rokitniki, piołun. Oczywiście brak turystów. Brak przemysłu turystycznego. To są pewnie jedne z ostatnich miejsc w Europie jeszcze całkowicie dzikich. Nieprzerobionych. Więc jest tam trochę jak na „dzikim wschodzie”.
Nad głowami latały nam trzy orły. Było to niezwykłe przeżycie, bo jakby nie zwracały na nas uwagi. Latały dość nisko nad głowami. Miałem uczucie, że to coś z naszej duszy się uwolniło i pozostaje z nami w związku. Nie było w tym lęku, tylko wolność.
Myśl, że mogę tam zrobić te same nalewki co w Polsce – piołunówkę, rokitnikówkę, sosnówkę – oswaja ten krajobraz. Ale w sumie można by się ograniczyć do siedzenia na tarasie hotelu „Rooms hotel” i kontemplować góry.
Teraz już co roku będę chodził pod jakiś wodospad i czekał na euforię, że życie spada mi na ramiona.