Dzień siódmy i pół – lista miejsc, gdzie warto pójść na jedzenie
- Restauracja w hotelu Londra. Oczywiście menu się zmienia, więc trudno proponować konkretne dania. Ale restauracja jest, jak i hotel, świetnie położona. Są stoliki na zewnątrz, a widok na lagunę zapiera dech w piersiach. Jadłem tam znakomicie zrobioną baccalę (klasyczne danie kuchni weneckiej z suszonego dorsza, ale zrobione tak „na nudno”, bez popisywania się; pozwala to na doświadczenie starego smaku tego dania, z dawnych epok). Też sarde in saor, które przypomina naszego karpia po żydowsku (marynata, galareta i rodzynki) jest wybitne. W barze jest dobry wybór win z Fruli i Collio na kieliszki.
- Club del Doge w hotelu Palazzo Gritti. Wnętrze jest po prostu tak piękne, że można nawet nie jeść, a i tak się wyjdzie niegłodnym. Tym niemniej pasty są rewelacyjne. Także gamberi rossi crudi.
- Taras w Danieli. Tu warto przyjść tylko na drinka i widok, bo jedzenie takie sobie, ale tłumy przybywają nawet na kawę. Oczy nas karmią laguną i wszystkim, co od wieków skrywa w sobie.
- Hotel Cipriani. Stoliki na zewnątrz z widokiem na Pałac Dożów. To jest świetne miejsce na wieczór. Znakomicie robią tam langustynki.
- Także pięknie jest w Sina Centurion Palace, Bauer Hotel, Ca’ Sagredo i wielu innych 5-gwiazdkowych hotelach. Warto tam chodzić dla wnętrz, dla żyrandoli z Murano, rzeźb, klatek schodowych, mebli, tkanin i lastryko – obłędne podłogi w Wenecji w tym rodzaju są wszędzie.
- Jest też kilka miejsc niehotelowych i bardzo prostych, ale dobrych i gdzie się je na stojąco z kieliszkiem wina: Bancogiro, BANCA, winoteki (trzy) przy Akademii (pierwszy kanał za Akademią w kierunku do Rialto i skręcamy w lewo). Tam są takie małe kęski do ogromnej ilości wina na kieliszki.
- Z restauracji gwiazdkowych uważam za najlepszą Local. Bardzo progresywne jedzenie, super szkło, bardzo oryginalne. W Quadri – świetna selekcja win. Oczywiście w każdej z rekomendacji Michelin jest coś ekstra do jedzenia.
- No i wreszcie te, które są bardzo modne i często nie ma w nich miejsc:
- Antiche Carampane. Tu wszystko jest pyszne. Ale obecnie czas oczekiwania jest wprost niemożliwy, więc jest to dobro rzadkie i poszukiwane. Na przywitanie dają w niej w rożku z szarego papieru małe, szare krewetki wenecjańskie. Posypane solą, prawie bez frytury. Obłędne.
- Hostaria da Franz. Tu się znajdzie jeszcze stolik z dnia na dzień. Jedzenie jest bardzo biologiczne, bardzo surowe. Doskonałe. Risotto z małymi rybkami z okolic Murano, przygotowywane trzy dni. Szalone wprost. Świetny wybór win z całych Włoch.
- Osteria da Fiore. To miejsce dość formalne w serwisie. Starej daty można powiedzieć, ale ma swój urok, jak w „Zaklętych rewirach” czy kiedyś w „U kucharzy”.
- Martini. Podobnie jak Fiore jest to „stara Wenecja”; dziś już trochę ten styl jest niemodny, ale to tak, jakby obejrzeć film Felliniego.
- Madonna – trochę już się tam zrobiła garkuchnia, ale wciąż przychodzą tłumy. Jest tam wszystko, co jest klasyką Wenecji.
Jednak moja ulubiona forma jedzenia w czasie włóczenia się po mieście to wstępowanie na coś małego w barze: tramezzini z krewetkami i majonezem, czy z jajkiem i tuńczykiem, bruschetta, baccala i inne małe kęsy, do tego zimne białe wino. I tak można cały dzień, pomiędzy wizytami i widokami, coś niewielkiego zjeść i wypić. A w końcu jak się ma już dość wszystkiego, to w dzielnicy getta są liczne knajpy żydowskie i koszerne, w których jest kuchnia polska. Tak, polska!!! Ryba w galarecie, kapusta, pulpety, kiszonki, zupy. Ale radość!!!
Można powiedzieć, że to Żydzi i nie tylko polscy niosą dobrą nowinę o polskiej kuchni w świecie.