Sinobrody, głos ludzki, piękna i bestia
Kim jest chłopczyk, który nic nie mówi, a ma rozbity nos i siedzi w klatce z szyb, czy też w akwarium bez wody?
Ten chłopczyk to ukryty w Sinobrodym on sam? Bity przez ojca, ojczyma, dziadka? Wykorzystany seksualnie? I teraz już jako Blablabru, pan na zamku, znęca się nad żonami, aby odzyskać narrację na temat samego siebie? A gdzie jest jego matka? Dlaczego jest Nieobecna? Czy jest Przestraszona? To jedna z ofiar ojca? Czy też zajęta swoją urodą, nic nie widzi poza tym, czy jest „bella”, czy nie? Postępuje tak, bo sama jest ofiarą swojego ojca? Innego Sinobrodego? I może myśleć tylko o tym, czy się podoba czy nie.
A może ten chłopiec to maminsynek? Bo to Ojciec jest nieobecny, gdyż jest zajęty sprawami sztuki, władzy, pieniędzmi, dziełem pisarskim czy pijaństwem, a matka jest, ale niestety – nadopiekuńcza? Wychowany przez matkę maminsynek? Kto go zatem pobił? Kto mu rozbił nos? Kto? Czyżby bili go koledzy? Bo sam nie potrafi się bić, wedle zasady: nic a nic bez mamy? Jest grzecznie uczesany i stosownie ubrany, aby zasłużyć na pochwały. Znęca się potem nad żonami, aby sobie i światu udowodnić, że nie jest maminsynkiem?
A jeśli sam się uderza? Gdyż nikt go nie bije. Ani ojciec, bo to urzędnik, ani matka, bo była w Auschwitz? Nikt się nim nie opiekuje, bo ojciec wyjechał, a matka pije. Bije się więc sam, bo to przyciąga „piękne”, które się nim opiekują? I może potem znienacka skrzywdzić te, które się o niego troszczą, gdyż tylko tak uzasadnia, że istnieje, że bije siebie?
Z każdą sekwencją tej premiery neapolitańskiej Warlikowskiego i Szczęśniak (wznowionej po 10 latach) mnożą się warianty i kręgi tożsamości Sinobrodego.
No, a Judit? Ostatnia, potencjalna, żona Sinobrodego, wciąż stojąca przed wejściem do tego kręgu, gdzie zamykają się bramy tożsamości i która ostatecznie jego i siebie zabija? Gdzie „jej” dziewczynka? Gdzie? Ta z warkoczami, lub z lalką? Nie ma? Nie ma żadnej dziewczynki? Nie może mieć czy nie chce mieć żadnej dziewczynki w sobie? Czy może wychowała w sobie chłopca? A może to coś, co każdy ma wewnętrz, Judyta ma na zewnątrz, a nie w środku? I nie ma w niej ani dziewczynki, ani dziewczyny, ani chłopca? I drugie akwarium tej opery, tej dramy, jest paradoksalnie w środku? W środku Judit, która sama jest na zewnątrz własnego akwarium?
Nie ma podpowiedzi. Nie wiemy czy Judit chce przerwać odwieczny krąg zamiany córki w matkę i nie może, bo jej obsesja to macierzyństwo? Czy jej hades to świat wewnętrzny, a telefon to podjęcie trudu wyjścia poza siebie? Co po latach wahań sprowadza się do skrótu: jeśli odbiorę telefon od „niego” i się umówię, to jestem matką, a jeśli nie – to nie wytrzymam z samotności? W przypadku Judyty ta dramaturgia się niestety załamuje. Nie mamy obrazów. Nie wiemy jak analizować. Zdani jesteśmy, jeden na jeden, na powtarzające się natręctwa. To one są tym akwarium Judit? Czy też po prostu Judyta jest obłąkana jak Ksantypa? I może się tylko turlać, bo nie ma żadnego wzorca? Pomiędzy byciem żoną Sinobrodego a jego matką, (byciem kochanką Apollina a jego mitem) Judyta chciałaby być córką, ale to oznacza czyste szaleństwo; brak wyboru jest wyborem wszystkiego.
Z jakiegoś wszakże powodu historia Judit jest nudna, a Sinobrodego nie. Ale też z innego punktu widzenia: historia Sinobrodego jest oczywista, a Judyty nieznana. To jakby próba inicjacji w „brak”. Głos ludzki? Nic nie słychać. Tylko to, co zawsze: płaczę, a nie powinnam płakać. Hałas.