LA
Wylądowaliśmy w Los Angeles. Nie minął dzień i zatęskniłem za Nowym Jorkiem. A więc – miłość! W wieku 58 lat zakochałem się w NY. Jak wiadomo, na miłość nigdy nie jest za późno. NY – kiedy znowu Cię zobaczę?
Tymczasem wszyscy uprzedzali, że LA to najbrzydsze miasto Ameryki i wartością tego miejsca są ludzie, ale trzeba się tam dostać i to raczej nie w trzy dni. Przynajmniej nie będę rozczarowany – pomyślałem. I nie myliłem się. Ponieważ niewiele oczekiwałem to z pewną pogodą ducha patrzyłem na to miasto z dykty. Na tę fabrykę snów przypominającą folwarczną budę, a nie krainę marzeń.
– Pokażę państwu dzisiaj kilka mydlanych baniek, z których zbudowana jest Ameryka – powiedział nasz przewodnik i zaczął od plaży zwanej Venice, znajdującej się po sąsiedzku do Santa Monica, gdzie zamieszkaliśmy.
Pierwszą taką bańką okazała się „Muscle Beach Venice”, czyli miejsce do uprawiania kulturystyki. Zrobiono z tego coś w rodzaju czegoś absolutnie niepowtarzalnego, a to tymczasem zwykła siłownia. Ogrodzony siatką kawałek plaży z podestem i maszynami do ćwiczeń. Nic więcej. Jednak sposób pokazywania, nadzwyczajność osób, ich pracy, wysiłków, efektów – cała ta komunikacja tworzy z tej siłowni jakby współczesną świątynię. Również logika prezentacji poprzez wydarzenia, konkurencje, zawody – jak w starożytnym Rzymie.
Faktycznie jednak co znaczy bańka mydlana okazało się w dawnym Kodaku, czyli pałacu gali Oscarowej. Jest to miejsce tak brzydkie, trywialne i bez jakiegokolwiek powabu, że aż trudno uwierzyć, że coś takiego może tak świetnie wyglądać w kamerze. A jednak! To właśnie zdumienie, że wygląd rzeczywisty wszystkiego – napisu Hollywood, Beverly Hills, plaż, znanych hoteli – jest o wiele gorszy od widoku tych miejsc w kamerze może być istotą pobytu w LA. Jak koszmarnie brzydka jest aleja gwiazd, a jednak jak świetnie ogląda się ją w telewizorze, w kamerze!!! To dotyczy wszystkiego. Rzeczywistość to świat nie sfilmowany – i dlatego brzydki. I w ogóle spowodować, żeby ludzie jeździli do LA i żeby to było miasto turystyczne – tu trzeba amerykańskiego geniuszu w robieniu baniek mydlanych.
I w sumie przez cały dzień było bardzo zabawnie. Także, gdy na samym początku obejrzeliśmy resztki kanałów, jakie jeszcze zostały z pierwotnego szalonego snu, jaki towarzyszył budowie kopii Wenecji na plaży Kalifornii pod koniec dziewiętnastego wieku. To mnie, nie wiem po raz który, przekonało, że ważne są tylko szalone pomysły. I to jest piękne w USA. Ta liczba wariatów z pieniędzmi.
A „pierwsi” ludzie, jacy się dali poznać w Los Angeles to jednak byli bezdomni. Wszechobecni. Mający jednakowoż swoje namioty. A więc bezdomni namiotnicy? Namiotowi? Namiotowcy? W drugim dniu pobytu był atak terrorystyczny w LA, ale byliśmy w Las Vegas.
Czytaj dalej: Noty amerykańskie. Nota ósma
Sprawdź też: Noty amerykańskie. Nota szósta