„Była to zaiste piekielna noc”. Każdy wielki tekst zaczyna się tak, że już od pierwszego zdania wiadomo, że to wielki tekst. Jakby cała książka zawierała się w każdym zdaniu. Czytam więc już tę książkę po raz dwudziesty i nie mogę skończyć. Drugi raz po eseju o Pulcinelli Agamben mnie oczarował. Tak – oczarował, bo z każdą stroną tej książki coraz bardziej czuję, że przenoszę się do innego świata. Coś takiego dzieje się, gdy jako dzieci czytamy bajki. I potem już nigdy książki nas nie czarują, a zazwyczaj te wielkie coś nowego odkrywają przed nami, czy dla nas. Odkrywają, przemieniają ale nie czarują.
A tekst o Pinokio jest w dodatku tekstem o bajce. Siła oddziaływania, oczarowania jest więc ogromna. Dochodzę do wniosku, że bajki to jedyna wielka literatura.
Gdy po raz pierwszy czytałem tekst Giorgio Manganelliego to się wręcz bałem. Scena, gdy Pinokio zasypia przy kominku, a rano budzi się ze spalonymi stopami była i jest przerażająca. Jej siła polega na tym, że co rusz w naszym życiu nie możemy się nadziwić, że nas spotyka coś tak nieprzytomnego; jak mogłem nie czuć, że palą mi się stopy? A jednak dzieje się to przez całe dorosłe życie każdego z nas. Powtarzamy sobie wówczas: jak matka mogła tego nie widzieć? Jak ojciec mógł o tym zapomnieć? Dlaczego wówczas nie zareagowałem? Kto nie miał takich myśli, ten nie jest Pinokiem, ergo człowiekiem. Gdy Pinokio przemienia się w osła można zemdleć ze strachu. Albowiem przemiana (klocka drewna) dziecka w człowieka, czyli nasze dorastanie to coś z obszaru doświadczeń sennych i w sumie nigdy nie wiadomo kiedy, a jednak w pewnym momencie tak, stajemy się samodzielni i panujemy nad swoim losem. Oczywiście w pewnych granicach. A to umykanie naszego ja przed nami samymi i ciągłe zagrożenie pozostania na wieki klockiem drewna jest zaiste piekielne.
„Wszystkie przygody opowiedziane w książce – włącznie z ostatnią, nieprawdziwą transfiguracją – nie były niczym innym jak snem cudownego pajacyka, który na koniec śni, że się budzi i widzi we śnie samego siebie śpiącego i «opartego o krzesło», dokładnie tak samo jak na początku zasnął na krześle, «opierając przemoczone i ubłocone nogi na piecyku». Ale sen nie jest mniej realny od jawy, jest tylko drugą stroną misterium, które – podobnie jak pajacyk, jak osioł o grzbiecie pokrytym «sierścią o jasnoszarym włosiu, nakrapianym czarnymi kropkami» – wciąż nosimy, wcale tego nie zauważając.”