Pojechaliśmy zobaczyć stadion Realu Madryt; słynne Santiago Bernabeu. Ja, Franek, Zośka. Pojechaliśmy w sierpniu, w upał, gdzie tylko koty i turyści szwendają się po stolicy Hiszpanii. Pojechaliśmy w ten niedoskonały czas, żeby nie było żadnych złudzeń po co jedziemy. Jedziemy dla Realu Madryt. To nie wakacje, to nie zwiedzanie, nie poznawanie, to wizyta na stadionie!

Ja nie jestem kibicem Realu, w ogóle nie jestem kibicem (to nie zajęcie dla filozofa), a jeśli już bywam kibicem czyimś, to nielubianej w stolicy Hiszpanii Barcelony. Ale też, nawet jeśli od czasu do czasu bywam kibicem, to zawsze z umiarem. Głównie dla Lewandowskiego i Messiego.

Zośka uwielbia Bellinghama – jak każda dziś nastolatka. Ale poza tym z właściwą sobie przekorą uważa też, że jawna afirmacja tego gościa to z jednej strony niezły odlot w naszym domu („Co? Piłkarz?”), a i w kraju nad Wisłą więcej niż prowokacja (wycie prawicy).

Franek jako jedyny kocha Real. Naprawdę jest kibicem. I kocha też Mbappe. Ma więc teraz dwa w jednym. Trudno mu się dziwić, że dla niego Madryt to Real.

A poza tym chcieliśmy wszyscy być razem.

Był też świetny pretekst – 14 sierpnia zaplanowano pierwszy występ Mbappe w Realu i to taki, który miał mieć miejsce w Warszawie, w meczu o Superpuchar Europy, z Atalantą Bergamo. A zatem przez Warszawę do Madrytu. Zaplanowaliśmy więc, że zobaczymy na żywo cały mecz w Warszawie, potem stadion w Madrycie i w końcu po powrocie, w niedzielę, w telewizorze końcówkę pierwszego w tym sezonie meczu Realu w La Liga, otwierający sezon, z Mallorcą.

Warszawa okazała się zachwycająca: czysta, ciepła, pogodna, z dobrą energią ludzi. Na stadionie jak nie w Polsce – kultura, zero agresji, pogoda, życzliwość. Niesamowite doświadczenie tego, jak wspaniała jest Polska. Wspaniała. Właściwie nie wiadomo gdzie byliśmy. W jakimś zaczarowanym kraju, gdzieś poza historią. Świetna organizacja. Perfekcja. A o tym jak genialnie wszystko jest oznakowane przekonaliśmy się dopiero w Madrycie.

Bardzo późno po meczu, około pierwszej w nocy, poszliśmy coś zjeść, a wybór lokali był całkiem spory, więc kolejny niesamowity aspekt tego wieczoru – jak bardzo Warszawa jest teraz do przodu. Zjedzenie bowiem o tej porze czegoś w Wenecji, Florencji, Rzymie, Paryżu, Madrycie jest niemożliwe. Ten „sen o Warszawie” został z nami do dziś.

Madryt i Hiszpania przeżywały swój bum, jaki dziś jest w Polsce, znacznie wcześniej, już w latach siedemdziesiątych, kiedy stały się członkami Unii Europejskiej. Dlatego wszystko tam jest starsze niż w Warszawie. Hotele, restauracje, drogi – wszystko już lekko zakurzone w porównaniu z Warszawą. Tak, to jest „renta zacofania”, z której korzysta Polska. O dziwo też myślenie o jedzeniu jest jakby ofiarą sukcesu sprzed lat. To było dla mnie zupełnie niesamowite doświadczenie, że w jakimś sensie trafiamy do „przeszłości”. Mam to samo uczucie dzisiaj we Włoszech.

Stadion. Jechaliśmy tam w sobotę. Mimo kolejnego remontu jest jednak Bernabeu, co do zasady, starszy dizajnersko niż stadion w Warszawie i nie tak komfortowy. Ale sama historia klubu to coś więcej niż piłka nożna. To przeżycie jakby przejścia przez historię dwudziestego wieku.

Już same tylko „złote buty” Ronaldo, których jest kilkanaście, to jak historia więzień, czy toalet opisywanych przez francuskich historyków idei – mówią o epoce więcej, niż analizy historyczne czy społeczne badania. Wstrząsająca. Historia „złotego cielca” w wersji dwudziestego wieku. To jak wyprawa po „złote runo”; analogie można mnożyć. To samo z kolekcją strojów zawodników Realu od lat pięćdziesiątych po dzisiaj. To historia mody, ale w szczególnej koncentracji. Zasadnicza, fundamentalna heurystyka mody, tego, czym w gruncie rzeczy jest moda. Co ona ukrywa? Jakie jest jej zadanie? Podobnie historia pucharów, które się też zmieniały zasadniczo, to jak rozprawa o zmieniającym się pojęciu dzielności, podobnie historia komentarzy meczów w różnych dekadach, to jak historia retoryki, podobnie historia transmisji telewizyjnych. No cóż – jest stadion Realu w sumie czymś w rodzaju muzeum, do którego młodzież tak bardzo nie chciała iść. Ale to muzeum nie jest nudne.

Komentarze

Aby zapewnić najwyższą jakość usług strona wykorzystuje pliki cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Polityka Prywatności

Polityka plików „cookies”: korzystając ze strony Janusza Palikota akceptujesz zasady zawarte w niniejszej polityce prywatności: Po co nam cookie? Cookies używamy w celu optymalizowania korzystania ze stron www oraz również w celu gromadzenia danych statystycznych/analitycznych, do identyfikowania sposób korzystania użytkowników ze stron internetowych. Dane te dają możliwość ulepszania funkcjonalności, struktury i zawartości stron www, oczywiście z wyłączeniem personalnej identyfikacji użytkownika. Dane osobowe gromadzone przy użyciu plików cookies są zbierane wyłącznie w celu wykonywania określonych akcji na rzecz użytkownika. Dane zawierające informacje osobowe są zaszyfrowane, w sposób uniemożliwiający dostęp do nich osobom nieuprawnionym. Akceptowanie plików cookies nie jest obowiązkowe! Możesz samodzielnie zmienić warunki przechowywania lub uzyskiwania dostępu do cookies za pomocą ustawień oprogramowania zainstalowanego w Twoim urządzeniu. Janusz Palikot nie odpowiada za zawartość plików cookies wysyłanych przez inne strony internetowe, do których linki umieszczone są na naszych stronach Zaufani Partnerzy Korzystając ze strony możesz otrzymywać pliki cookies pochodzące od Zaufanych Partnerów. Mogą oni korzystać z plików cookie do celów reklamowych, analitycznych i statystycznych. Strona wykorzystuje oprogramowanie analityczne od Zaufanych Partnerów (Google Analitics, Facebook), zamieszczając w urządzeniu końcowym Użytkownika kody umożliwiające zbieranie danych o nim. Janusz Palikot

X