Najnowsza opera Mariusza Trelińskiego jest studium zazdrości aż do patologicznej potrzeby zabijania. Zazdrość jest odczuwana przez każdego – w tym sensie jest to opera o każdym. Wszyscy jesteśmy Cardilacami. Tylko martwy kochanek czy kochanka nie zdradzi. Jakikolwiek ruch jest ryzykiem spojrzenia na innego i boli zazdrosnego.
Ale ofiary jubilera Cardilaca to też ofiary własnego pożądania klejnotu. Posiadania najpiękniejszego. Tego, co najpiękniejsze. W tym wkładaniu w usta ofierze brylantów i duszeniu jej w ten sposób jest też odwieczny atawizm Rei, żony Kronosa, która chcąc uchronić Zeusa przed połknięciem zamiast dziecka dała mu kamień owinięty w skórę. A Zeusa ukrywała, aby zabił ojca i męża i uwolnił braci z brzucha boga-ojca. Ta odwieczna zemsta za tamtą zdradę wypełnia całe przedstawienie. Jest jego aurą.
Wątków jest wiele. Fenomenalne wizualizacje oraz genialne projekty ciał pokrytych brylantami oddają istotę perwersji – mam stać się najpiękniejszym w jej wyniku. Najbardziej pożądanym. Jednak wszystkie te wątki, narracje, interpretacje, racjonalizacje są tylko wnętrzem jednej emocji – patologicznej potrzeby zabijania. I takie pojęciowanie emocji, trochę jak we śnie, odsyła do „Zagubionej autostrady” Lyncha. Całe to wydarzenie jest tą sekundą rozmowy wewnątrz głowy mordercy.